Gdyby ulica Beale umiała mówić (2018) – reż. Barry Jenkins – recenzja

„Gdyby ulica Beale umiała mówić” (2018) – reż. Barry Jenkins

Subiektywny Dziennik Filmowy. Dziś zupełnie inne klimaty i film „Gdyby ulica Beale umiała mówić” z 2018 roku. Lata 70. Nowy Jork. Dwójka zakochanych w sobie ludzi, szukających swojego miejsca na ziemi. Oboje dorastali razem, a ich miłość cały czas się rozwijała. W końcu postanowili być ze sobą.  Pewnego dnia on zostaje oskarżony o gwałt, którego nie popełnił. Ona w tym samym czasie dowiaduje się, że jest w ciąży. On za kratkami, ona walczy o jego uwolnienie. Obydwoje pochodzą z rodzin afroamerykańskich, a w latach 70. nadal społeczeństwo amerykańskie było pełne uprzedzeń i rasizmu. Walka z wymiarem sprawiedliwości jest nierówna. Wiele słyszałam o tym filmie. Piękne zdjęcia, kolory, nostalgia, pauzy, spojrzenia, jakby wszystko odbywało się we śnie. Jakby było tylko wyobrażeniem. Niby wszystko super, ale mnie ten film w ogóle nie zachwycił. Tak wbrew pozorom wszystko wyidealizowane, cudowna miłość, w zasadzie bez kłopotów. Na pierwszym planie tylko piękna, czysta bezwarunkowa miłość. A sami bohaterowie piękni, młodzi, zakochani. Istna sielanka. Nawet nie odczuwa się w tym wszystkim dramatu jaki się rozgrywa. W końcu niesłuszne oskarżenie o gwałt, osadzenie w więzieniu jest tragedią. Ale tutaj tego tragizmu nie ma, tylko bardziej odczuwamy go jako jeden z elementów scenariusza, dla uatrakcyjnienia całości. Tak samo jak problemy młodych, są jakoś marginalizowane, gdzieś tam muskane przy okazji. Między słowami dowiadujemy się, że on nie ma pracy, ona pracuje w sklepie. Nie mają gdzie mieszkać, mają problem z wynajęciem lokum. Czy choćby konflikt między rodzinami. Brak akceptacji związku po stronie jego matki i sióstr, też są potraktowane epizodycznie. Tylko to patrzenie sobie w oczy. To wystarcza, nic więcej nie potrzeba. Aktorzy odtwarzający główne postacie Stephan James i KiKi Layne  nie popisali się grą aktorską. Cały czas t ylko delikatne uśmiechy, nostalgiczne spojrzenia. Jak już to z całego filmu wspominam dwójkę z drugiego planu – czyli aktorów grających rodziców Tish – Regina King (za tą rolę nagrodzona Oscarem), ona faktycznie próbuje zrobić coś fajnego ze swoją postacią, oraz Colman Domingo – może i jego postać częściowo powiela stereotyp – jak Afroamerykanin to musi być przestępcą – ale pokazuje też inny wymiar swoich działań, postępków. To co robi nie robi dla zysku, lepszego życia. Zaczyna kraść, aby zarobić na przyszłe utrzymanie wnuka, oraz by móc opłacić adwokata dla „zięcia”.

Podsumowując. Nie polecam filmu. Rzadko tak mam, ale tutaj dość często patrzyłam na czas…. Ile jeszcze do końca. Ile jeszcze do końca. A film trwa prawie 2 godziny.

Pozdrawiam

Gosia Stanek

Podziel się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

15 − 14 =