Bal (2020) – reż. Ryan Murphy – recenzja

„Bal” (2020) – reż. Ryan Murphy

Subiektywny Dziennik Filmowy. W weekend postanowiłam się trochę zrelaksować. Oglądam zawsze „ciężkie” filmy więc tym razem poszłam w totalną rozrywkę (choć też poruszającą poważny problem), kompletnie nie w moim guście, ale z jedną z moich ulubionych aktorek. Na tapetę poszedł musical „Bal” dostępny na Netflix. To ekranizacja broadwayowskiego musicalu wyróżnionego nagrodą Drama Desk i nominacją do nagrody Tony. A o czym ten musical jest? Dee Dee Allen i Barry Glickman przygotowali kosztowną sztukę na Broadwayu. Niestety ponosi ona totalną klapę. Dlatego oboje wraz z „przyjaciółmi” postanawiają zrobić coś dobrego, a co przyniesie im rozgłos. W tym celu udają się do Indiany, aby wesprzeć licealistkę Emmę Nolan. Emma ma poważny problem, została bowiem wykluczona z Balu maturalnego ze względu na to, że jest lesbijką. Dodatkowo chciała przyjść na bal ze swoją dziewczyną. A tego dla lokalnej społeczności to już za dużo. Jak myślicie jak skończy się niesienie pomocy? Czy Emma pójdzie na bal? Czy przyblakłe gwiazdy Broadwayu uratują sytuację? Obejrzałam film ze względu na Meryl Streep i w zasadzie tylko to było powodem dla którego sięgnęłam po niego. Zdecydowanie musicale to nie moja bajka. Wszystko totalnie umowne, bajkowość w pewnych sytuacjach, aż razi w oczy. Ale film ma też swoje pozytywy. Jest jedna scena, która chyba powinna być puszczana w ramach nauki tolerancji. Jeden z bohaterów Trent, zdeklarowany gej, próbuje nauczyć kolegów Emmy tolerancji w galerii handlowej. W śpiewanej przez siebie piosence kapitalnie punktuje jak bardzo my katolicy oceniamy innych, że coś jest grzechem, a sami na co dzień łamiemy zasady, przykazania – grzeszymy. I robimy to bez mrugnięcia okiem. Daje do myślenia i to mocno.

Co do obsady. Meryl Streep mnie nie zawiodła, fajnie bawi się grając Dee Dee Allen, tak samo jak partnerujący jej Barry Glickman. Zawiodła mnie Nicole Kidman – przyznam, że miałam wrażenie jakby miała cały czas jakiś problem z twarzą. A szczególnie z oczami. Ciągle wydawało mi się, że były zamknięte. Fajnie – tak ze sporym przymrużeniem oka – zagrał Andrew Rannells wcielający się w postać Trenta.

Cóż ze względu na to, że nie jestem miłośniczką musicali nie oceniam tego filmu zbyt dobrze. I raczej go nie polecam. Jeśli chcecie to warto obejrzeć tylko tą jedną scenę. Znajdziecie ją bliżej końca niż początku.

Pozdrawiam

Gosia Stanek

Podziel się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

pięć − 1 =