Joan Didion: Wszystko w rozpadzie reż. Griffin Dunne (2017) – recenzja

Joan Didion: Wszystko w rozpadzie” reż. Griffin Dunne (2017)

Dziś czas na drugą recenzję, zgodnie z zapowiedzią. Bohaterką dzisiejszej recenzji jest Joan Didion (1934) – eseistka, powieściopisarka, scenarzystka, dziennikarka. Przedstawicielka nurtu Nowego Dziennikarstwa. Bezkompromisowo opisywała Amerykę lat 60. i 70. szczególnie Kalifornię. Cześć artykułów, czy scenariuszy tworzyła wspólnie z mężem – również pisarzem – Johnem Gregorym Dunne’em.

Joan Didion tworzyła w tym samym czasie co Susan Sontag, czas łączył Panie, ale poglądy i zapatrywania już nie. Teoretycznie miały wspólną styczność – zainteresowanie sytuacją społeczną, ale każda rozwijała się w swoim kierunku. Twórcą dokumentu jest – jak już wspomniałam – bratanek pisarki. Teoretycznie mamy znów klasyczny dokument. Młodość, początki twórczości, rodzina, przyjaciele. Do tego na ekranie cały czas towarzyszy nam główna bohaterka, która opowiada nam po części, o swoim życiu, ale też o twórczości. Mamy wypowiedzi rodziny, najbliższych współpracowników, krytyków. A dodatkowo wszystko przeplatane jest zdjęciami rodzinnymi i archiwalnymi wypowiedziami pisarki.

Znów dokument, w którym mamy potencjał na ciekawe przedstawienie postaci, obserwatorki przemian społecznych, myślicielki. Ale……. Jak dla mnie szansa kompletnie niewykorzystana. Film jest dla mnie tak nieprzejrzysty, że gdybym wcześniej nie wiedziała kim jest Joan Didion to nie wiedziałabym z filmu – kim jest bohaterka. Czym się zajmuje itp. Nic jasno nie wynika.

Męczyły mnie też „rzucanie tematów” typu „Joan Didion napisała niesamowity teks o hipisach w San Francisco pokazując ich negatywnie”, „napisała przełomowy tekst na temat oskarżenia o napaść na białą kobietę przez grupę czarnoskórych mężczyzn”. Niestety nie poświęca się temu zagadnieniu więcej czasu. Nie wiemy, czy teksty te miały jakiekolwiek znaczenie i coś powodowały. Czy były przyczynkiem do szerszej debaty, itp.  Ale za to mamy szeroką wiedzę na temat tego, że na imprezach w domu u Didion i jej męża bywał Jim Morrison czy Janis Joplin. Lub, że taras robił początkujący aktor Harrison Ford, który dorabiał jako stolarz.

Może te teksty, nie były tak przełomowe, nie były tak istotne, skoro w filmie tak są przedstawiane?  Gdy w końcu jest nadzieja, że będzie coś o trudach powstawania sztuki teatralnej na podstawie książki „Rok magicznego myślenia” o małżeństwie i śmierci męża. Pełnej osobistych przemyśleń Didion, dostajemy opowieść od jej współpracownika, jak dokarmiali autorkę, bo była bardzo chuda. I tyle w temacie adaptacji, książki na sztukę. Dopiero pod koniec filmu twórca znalazł czas na dogłębniejszą analizę „Roku magicznego myślenia” i kolejnej jej książki poświęconej śmierci córki autorki.

Rzadko zdarza mi się oglądać film trwający 90 minut przez kilka dni. Niestety ten film mnie kompletnie nie wciągnął. Wręcz musiałam się zmuszać do jego skończenia. Szkoda, bo naprawdę Joan Didion wydaje się być ciekawą postacią. Cóż może bratanek nie powinien zabierać się za realizację filmu. Może ktoś spoza rodziny byłby lepszy.

Filmu nie polecam.

Pozdrawiam

Gosia Stanek

Podziel się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

8 + siedem =