Madame J (2018) – miłość i zemsta – recenzja

Rok 1750, Francja. Markiz des Arcis, jest znanym w Paryżu podrywaczem. Rozkochane w swojej osobie damy szybko porzuca. Pewnego dnia zakochuje się do szaleństwa w madame de La Pommeraye, atrakcyjnej wdowie wycofanej ze świata…Żyjącej w wielkim pałacu na wsi. Markiz przez lata stara się ją zdobyć, niestety Madame ciągle się opiera. W końcu poddaje się one swojemu sekretnemu pragnieniu i ulega Markizowi. A nawet więcej zakochuje się w nim i ma nadzieję na długi związek. Niestety Markiz, jak to ma w swoim zwyczaju, szybko nudzi się „zdobyczą”. Myśląc, że jego „ukochana” też już się nim znudziła proponuje jej przyjaźń.

Oszalała ze smutku Madame de La Pommeraye szuka zemsty na markizie i korzysta z usług dwóch prostytutek, Madame de Joncquières i jej córki, młodej 20-letniej kobiety o niezwykłej urodzie… Obiecuje im powrót do dawnej pozycji w paryskim środowisku arystokracji, oraz pieniądze. Chce rozkochać Markiza w młodej 20-letniej dziewczynie. Tak, aby ten nie mógł się bez niej obejść. A następnie chce go ośmieszyć w oczach całego Paryża.

Tak zawiązuje się akcja francuskiego filmu „Madame J” z 2018 roku, który został zrealizowany na podstawie powieści Denisa Diderot, a za kamerą stanął Emmanuel Mouret. W rolach głównych wystąpili Cécile de France i Edouard Baer.

Zemsta na niewiernym kochanku, kochance, niespełniona miłość. Cóż, temat powracający bardzo często w literaturze, teatrze, filmie. Szykujemy się więc na film obfitujący w wiele atrakcji. Kostiumy, dobrzy aktorzy, ciekawa fabuła. Teoretycznie wszystko jest na miejscu. Tak jak powinno być, w tego rodzaju filmach.

A co dostajemy? Dwójka bohaterów, prowadzi ze sobą bardzo długie rozmowy. Raz w domu, raz na spacerze. Rozmawiają, rozmawiają. Tych rozmów nie ma końca. A do tego pomiędzy bohaterami ciężko wyczuć jest jakąś „chemię”. Może o to chodziło, w końcu Madame de La Pommeraye sprawia wrażenie bardzo zimnej, wyniosłej damy. A jej adorator Markiz des Arcis, jest stonowany, przepełniony poezją, wrażliwym na naturę podrywaczem. Taka sprzeczność w postawie Markiza, aż razi. Może dostosowuje się do swojej nowej „ofiary”? Może to taka jego gra? Niestety nie. Jak możemy się przekonać w dalszej akcji, to nie taktyka. Markiz po prostu taki jest. Wielki romantyk, z zasadami, honorem w ciele etatowego podrywacza. W zasadzie czujemy nawet do niego sympatię, a Madame jawi się nam jako ta niedobra, bez powodu zwodząca biednego Markiza. A później ta jej zemsta. Której jeszcze nadaje ton feministyczny i rewolucjonistyczny. W końcu jak sama mówi: gdyby wszystkie kobiety właśnie tak postępowały z niewiernymi i niestałymi kochankami to nie byłoby tylu złamanych serc, i nie byłoby tylu podrywaczy stąpających po ziemi.

Niestety zamiast ciekawej i wciągającej akcji, otrzymujemy sfilmowany przegadany teatr. Cécile de France jako Madame gra na jednej i tej samej nucie. Tak samo stonowana, zimna, bez uczuć zarówno podczas romansu z Markizem jak i potem w trakcie realizowania zemsty. Edouard Baer, też tak jakby grał na jednej nucie. Ani ta miłość, rozstanie i zemsta nie wciąga, ani nie daje możliwości opowiedzenia się po którejś ze stron. Dostajemy taki nijaki produkcyjniak, osadzony w ciekawej epoce.

Plusem na pewno jest warstwa wizualna filmu. Piękne wnętrza, piękne ogrody, piękne stroje. Świetnie skadrowane, oświetlone. Przyjemność dla oczu. Ale to wszystko. Nic więcej.

Szczerze to wynudziłam się na filmie i trudno było mi go dokończyć. Ale dałam radę. ? Jednak nie polecam. Moja ocena: 5/10.

Podziel się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

siedemnaście − dziewięć =